czwartek, 15 października 2009

Maluchem z Placu Andrzeja

Rok 1996

Ogłoszenie w gazecie -krótki telefon -800zł -dla mnie to majątek-zdecydowałamsię-czekam w Katowicach na Placu Andrzeja z kolorowa gazeta w ręku jako znakrozpoznawczy, podjechał maluch ,wsiadam i jadę, nie wiem, gdzie i z kim, alejadę, pieniądze ściskam mocno i zastanawiam sie czy nie wyskoczyc w czasiejazdy-nie mogę, podjełam decyzje. Pamiętam panią w białym kitlu, która mniepogłaskała po głowie i oznajmiła, że już po wszystkim, kręciło mi się wgłowie, nic mnie nie bolało, tylko ta pustka...

Powrót taki sam, maluch -Plac Andrzeja.Wszystko cicho, sprawnie.Przez te wszystkie lata gnębiło mnie poczucie winy, wyrzuty sumienia, nocne szaleństwo bezsilności, poobgryzane paznokcie aż do krwi, milion mysli - nawet samobójcze, nikt prócz byłego męża nie wie, co zrobiłam sobie i tej malej istocie. Minęło tyle lat, a dla mnie to wciąż świeża rana, nie mam odwagi o tymz nikim porozmawiac bo i o czym,dla swiata jestem morderczynia-kto by siestaral zrozumiec motywy mojego dzialania. Od lat czytam WO i cieszę się, że poruszają tematy trudne, beznadziejne, pokazuja, że człowiek nie jest sam, żenie tylko ja popełniam błędy. Nie mam na tyle odwagi, by o tym komuś głośnopowiedzieć, ale napisać mogę, bo to mniej boli.

Wierna czytelniczka WO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz