wtorek, 8 grudnia 2009

To nie był czas na bycie mamą

Witam wszystkich,

dokonałam wyboru usunięcia ciąży, to był świadomy wybór którego nigdy nie żałowałam i pewnie dlatego też nie miałam wyrzutów które podobno miały mnie gnębić do końca życia.

Byłam młodziutka 20 lat, zakochałam się ale nie myślałam jeszcze o małżeństwie i pełnej rodzinie, własnie podjęłam wymarzoną pracę , kończyłam studia i nie wyobrażałam sobie rezygnacji z tego wszystkiego. Zabezpieczaliśmy się, niestety środki zawiodły, decyzja o aborcji była wspólna, choć On miał więcej wątlipowści, ja wiedziałam, że to za szybko, że nie jestem gotowa na bycię mamą, że nie będe szczęśliwa.

Zabieg był przeprowadzony profesjonalnie uczestniczył w nim anestezjolog, ponieważ miałam pełne znieczulenie, lekarz mnie nie krytykował, jedyne co powiedział po pierwszym spotkaniu to to "żebysmy jeszcze przemyśleli sprawę, bo jeśli chcemy być razem to taka decyzja spowoduję, że na pewno się rozstaniemy". Nie miał racji, po kilku latach pobraliśmy się, zaszłam w ciąże i mimo to że stało się to troszkę wcześniej niż planowaliśmy cieszyłam się czułam się gotowa i moja reakcacja na ciąże była zupełnie inna niż te kilka lat wcześniej.

Dziś jestem szczęśliwą mamą, mój synek jest szczęśliwym pogodnym i zawsze uśmiechniętym dzieckiem- znajomi mówią że to o mamusi :). Nie żałuje tamtej decyzji to że jestem tu i teraz to jej efekt, zrealizowałam swoje ambicje nie winię dziecka, że czegoś nie osiągnełam, bo ciąża mi
przeszkodziła. Często słyszę historie sfrustrowanych kobiet, że nie są zadowlone ze swojego życia bo nie miały czasu na swoje plany cieszę, że nie jestem taką kobietą. Smutne jest tylko to, że są ludzie którzy publicznie wydają opinie na temat takich kobiet jak ja i jak wiemy często są to bardzo obrażliwe komentarze najczęściej wyrażane przez mężczyzn, którzy nie mają i nie mogą mieć pojecią co czuję kobieta kiedy nie może decydować o swoim życiu. Z tego powodu o moim wyborze wie tylko kilka najbliższych mi osób - na szczęscie Oni rozumieją.

Z perspektywy czasu utwierdziłam się że na tamten czas to była jedyna i słuszna decyzja. Jesli jesteśmy pewni swoich wyborów na pewno nie będziemy ich żałować i to dlatego nie mamy wyrzutów sumienia, a nie dlatego że jestesmy złymi, niewrażliwymi kobietami!

wtorek, 10 listopada 2009

Aborcja farmakologiczna

Zdarzyło się to w połowie maja tego roku. Po powrocie z wakacji okazało się, że jestem w ciąży. Mimo stosowania zabezpieczeń. Nie będę tłumaczyć dlaczego zdecydowałam się na aborcję - po prostu taka a nie inna w tym momencie była moja decyzja i, wbrew naszemu prawodawstwu, uważam, że mam do niej prawo. To MOJE życie, MOJE ciało. I kropka.

Napisałam do holenderskiej organizacji i po wpłaceniu 70 Euro oraz po tygodniu oczekiwania - otrzymałam przesyłkę. Drugą, decydującą część tabletek (Mifepriston) przyjęłam w obecności mojego partnera - na wypadek, gdyby wystąpiły jakieś powikłania i trzeba było udać się do szpitala (na zasadzie "lepiej dmuchać na zimne"). Wszystko przebiegło zgodnie z opisem na
stronach WoW. Przeżywałam co prawda potem momenty paniki ("a może jednak się nie udało"?), ale po wizycie u lekarza (gdzie trzeba było kłamać o "nagłej, opóźnionej, bardzo obfitej miesiączce") okazało się, że już po wszystkim. Syndromu (depresji?) postaborcyjnego u siebie nie stwierdziłam. Jedynie ogromną ulgę. I tak jest do dzisiaj i, o ile siebie znam, będzie jutro i za
20 lat. To tyle na temat wmawianego nam kobietom "syndromu".

Co mnie najbardziej oburza w tej historii? To, że moje państwo odmówiło mi prawa do decydowania o własnym życiu. To, że musiałam "przejść do podziemia" i załatwiać tabletki za granicą, bo nie mogłam zrobić tego w kraju, gdzie płacę podatki. Ale najbardziej wkurza mnie fakt, że w związku z nielegalnością zabiegu tym samym pozbawiono mnie prawa do opieki lekarskiej: badań, konsultacji i możliwości interwencji w razie, gdyby coś było nie tak. Nienawidze też kłamać, a zmuszono mnie do łgania w gabinecie ginekologa, żeby nie zorientował się, co naprawdę zaszło. A wszystko to dlatego, że jakaś grupa ludzi uważa, że ich "moralność" jest obowiązująca, a wszyscy myślący inaczej są jakimś gorszym gatunkiem ludzi i dla ich własnego dobra należy wziąć do ręki bat (prawo) i narzucić im swoje przekonania.

Ps. Przy okazji tego listu chciałam też przestrzec osoby szukające źródeł tabletek do aborcji farmakologicznej - nigdy nie szukajcie ich w gazetach. Sprzedawane przez handlarzy środki (A... albo jakieś jego pochodne) nie są w pełni skuteczne! Znam kilka osób z mojego otoczenia, które boleśnie sie o tym przekonały. Jedna z moich przyjaciółek dwa razy zażywała prochy
kupione od handlarza: krwawiła, źle się czuła, ale ciąża ciągle trwała i trzeba było zakończyć ją w pokątnym gabinecie. Żeby aborcja farmakologiczna była skuteczna, potrzebne są dwa rodzaje środków: Mifepriston i Misoprostol - zażyte razem dają największe prawdopodobieństwo, że wszystko się powiedzie - tym większe, im wcześniejsza jest ciąża. Taki zestaw mozna kupić (albo, jeżeli sytuacja materialna jest nieciekawa - można go dostać za darmo) na stronach W. - można mieć wtedy pewność, że wszystko jest w porządku.

M.

wtorek, 3 listopada 2009

Szansa od losu

Kochałam go najbardziej na świecie ale on miał inna. Pierwszy zawód miłosny, 19 lat. Postanowiłam, że nie będę tracić na niego czasu. Skończyło sie to tragicznie, przespałam się z moim przyjacielem miałam wtedy 20 lat i zaczynałam drugie studia, po zawaleniu jednego roku. Długo czekałam na miesiączke i plułam sobie w brode, że nie zaczełam brać tabletek nie dwa dni przed stosunkiem a np rok. Kupiłam test, okazało się, że jestem w ciazy.

Pomogła mi mama której znajomej córka tez miała usuwaną ciaże. Lekarz ginekolog w prywatnej klinice zaprzeczał wszystkiemu ale jak podałam nazwisko byłej pacjetki i jak mama zaczeła prosić zmiekł. najpierw badanie grupy krwi na wypadek krwotoku, potem rozmawiał ze mna jak dziadek, pytał sie dlaczego. Opowiedziałam mu cała historie, śmiał się, że fakt dla miłości warto
pocierpieć. jeszcze kilka wizyt na wypadek gdybym zmieniła zdanie, bał się bo powiedział, że to jeszcze dziewczęce ciało. W końcu upragniony termin, długie rozmowy z mamą, która rozumiała, że to był przypadek, ja nie chce rodzić dziecka mojego przyjaciela, on tez miał dziewczyne, ja kochałam innego. Wszystko pamietam jak przez mgłe, nie mogłam otworzyc oczu ale wszystko słyszałam i chodziłam. Troche bolało ale lekarz mówił, dziecko nie kręć się , tu chodzi o Twoje zycie, zaraz kończę, spokojnie. Miał jakas pomocnice która trzymała mnie za rękę, nie moge nic
złego powiedzieć.

To był koniec roku 2005 a w marcu odezwała sie moja dawna miłośc, która teraz jest moim mężem. Mamy cudowną córkę i wiem, że zrobiłam to dla mojego i naszego szczęścia, mąz nie wie o mojej historii, boje sie mu powiedzieć. Wiodę cudowne życie, powodzi sie nam i jest wdzięćzna losowi za szanse...

poniedziałek, 2 listopada 2009

Pomogła mi Norweżka

Był rok 1987. Studiowałam na III roku, nie miałam męża ani mieszkania. A kiedy okazało się pewnego grudniowego deszczowego dnia, że jestem w ciąży – byłam szczęśliwa, chociaż zawiódł „kalendarzyk”. Urodziłam syna, wzięłam urlop dziekański , wyszłam za mąż, wynajęliśmy mieszkanie.

Nastał rok 1993. Skończyliśmy studia, oboje pracowaliśmy, mieliśmy własne 3-pokojowe mieszkanie. Usunęłam spiralę, żeby za miesiąc założyć nową. Liczyłam dni płodne i niepłodne, a jednak zaszłam w ciążę. Od początku wiedziałam, że jej nie chcę, nie akceptuję. Byłam pewna, że nie chciałam mieć wtedy drugiego dziecka. Ale w Polsce weszła właśnie ustawa zakazująca aborcji. Pracowałam jednak w tamtym czasie z Norwegami, niedługo miałam jechać do Oslo na szkolenie. Powiedziałam o swoim problemie Norweżce, z którą pracowałam. Nie mogłam lepiej trafić - zorganizowała całą akcję pomocy. Jedna z laborantek miała byłego męża lekarza, który załatwił mi pobyt w szpitalu, kierowniczka laboratorium, w którym miałam mieć szkolenie, zwolniła mnie na piątek, a jeszcze inna pani zabrała mnie ze szpitala na weekend do swojego domu. W szpitalu byłam jeden dzień. Najpierw była rozmowa z psychologiem, potem wywiad medyczny, pełne znieczulenie i zabieg. Zapłaciłam tylko jakąś symboliczną kwotę na szpital.

A w roku 1996 urodziłam drugiego, bardzo oczekiwanego, syna.

I nikt poza kobietą, która tego doświadcza, nie jest w stanie zrozumieć jej uczuć, emocji. Nikt.

niedziela, 18 października 2009

Pod pseudonimem J-23

Rok 2007, dwie kreski na teście i chwila całkowitej konsternacji, rozpaczy, wkurwienia itd., potem działam jak robot, z jednoznacznie wytyczonym celem, zero wątpliwości, bo jedno co wiem, to to, że mam prawo z własnych osobistych przyczyn nie chcieć mieć trzeciego dziecka.

Kupuję gazetę lokalną, cała gama ogłoszeń o wywoływaniu miesiączki. Tego samego dnia pędzę pod umówiony adres - centrum miasta. Lekarz traktuje mnie dość protekcjonalnie - mówienie na Ty, chociaż mam już pod czterdziestkę. Sytuację odbieram jako dość upokarzającą - pełna konspiracja - pokazuje mi kartotekę pacjentek i dodaje, że przecież wiadomo, że nie mogę się tam
znaleźć, notuje mój telefon na jakimś skrawku papieru. Wypytuje, kto wie o tym, że do niego przyszłam - czy mąż wie, czy ktoś jeszcze. Potem nadaje mi pseudonim - kiedy będę dzwonić do niego mam się nim przedstawiać. Czuję się co najmniej głupio. Potem jeszcze parę komentarzy, że jak to, żeby osoba wykształcona wyczyniała takie rzeczy i w niechcianą ciążę zachodziła...potem
aplikacja tabletek i do domu.

Po jakimś czasie - dostaję planowego krwawienia, problem w tym, że chyba zbyt dużego. Jako J-23 dzwonię i się anonsuję. Okazuje się, że nie jest tak jak być powinno, krew sika ze mnie już strumieniami, lekarz dokonuje łyżeczkowania - oczywiście bez żadnej asysty czy znieczulenia, pan doktor trochę wkurzony, bo cały gabinet zakrwawiony, a tu nie ma żadnej sprzątaczki i musi mopem pomachać. Ja już po wszystkim tkwię na łożu tortur i wyobraźnia mi pracuje - jak to nie zdążam do gabinetu, wykrwawiam się pod płotem czyli mam za swoje. Ale potem wsiadam do samochodu, jadę do domu i jedno co czuję to ulgę. Ciśnienie puszcza, wszystko wraca do normy, życie toczy się dalej. Dobrze, że miałam te 1200 zł w gotówce...

Jestem już babcią

Jestem już babcią. Mam troje kochanych dzieciaków i zięcia,synową iwnuczkę. Trzy razy miałam aborcję. Po urodzeniu córki i syna więcej dzieci nie planowaliśmy z mężem. Plany planami, a życie sobie. W tamtych latach aby zapobiec ciąży kobiety zakładały spirale zalecane przez lekarzy ginikologów. Moja leżała na półce w łazience aż straciła ważność. W tym czasie zachodziłam co parę lat w ciąże i je usuwałam.Tak to mniej więcej wyglądało.Sz łam do lekarza ginekologa zakładowego.Po badaniu i stwierdzeniu ciąży umawiałam się prywatnie z lekarzem w jego
gabinecie. Nigdy nie usłyszałam z moim mężem ze strony lekarza komentarza co dotyczyło naszej decyzji o aborcji. Prawda jest taka że to ja i tylko ja podejmowałam tę decyzję.Mąż też nie stosował zabespieczeń a stosunek przerywany kończy się często niechcianą ciążą.Nigdy nie
miałam wyrzutów sumienia.Miałam dwoje dzieci w tym czasie i nie chciałam mieć więcej. Moje odczucia polegały na tym że usypiałam na krótko patrząc na sufit i tapety na ścianach.Po obudzeniu nie miałam zawrotów ani mdłości. Nieraz zastanawiałam się czy aby napewno byłam w tej ciąży.Byłam byłam.Zabieg był płatny ale ulga i normalność? warte były tego.

Około 1992 znowu miałam wpadkę, ale lekarze już robili trudności z aborcją. Był to czas przed prowadzeniem zakazu.W tym czasie miałam starsze dzieci odchowane i zdecydowałm się urodzić trzecie dziecko.Mąż nie był zachwycony moją decyzją.Jeszcze raz podkreślam że to kobieta i tylko kobieta ma decydujący głos.Wychowanie dziecka ją najbardziej obciąża. Szlag mnie trafia jak coś na ten temat mówią księża.Jestem katoliczką ale porody to nie tych panów pole.Nieraz myślę że może ze mną jest nie tak i brak mi wrażliwości ale tak nie jest.

Pamiętam dawne wydania ,,Przyjaciółki''z lat 50 gdzie były opisywane przypadki aborcji u babek które kończyły się śmiercią kobiet.To były tragedie.Znowu zawitał do nas czas z tamtych lat. Mam dwie córki rośnie wnuczka chciałabym żeby mogły zabezpieczać się przed niechcianymi ciążami.Więcej uświdomienia i dostępności do środków antykoncepcyjnych.Moje dzieci wiedzą że usuwałam trzy razy ciąże. Nie ma się czym chwalić, ale to nie koniec świata.Jeszcze jedno ja nie jestem wyjątkiem.Moje koleżanki prawie 100% mają podobne doświadczenia. Pracowałam w jednym zakładzie 38 lat typowo kobiecy. Jestem na emeryturze i brak ustawy o aborcji
sprowadza ją do Polski Podziemia. Zawsze był to dochodowy interes .To tyle.

Zabieg wykonałam wieszkiem

Mam 28 lat, obecnie mieszkam za granica. Mam dobra prace, wyzsze
wyksztalcenie.

Na pierwszym roku studiow (w Polsce) przytrafila mi sie 'wpadka'. Coz,
zamiast czekac, co bedzie, wykonalam zabieg metoda Whoopi Goldberg czyli
metalowym wieszakiem do ubrania. Nawet do konca nie wiem, czy bylam w ciazy,
pewnie nie, ale pamietam te panike, strach. Jedyna metoda jaka moglam
sprawdzic czy jestem w ciazy byl slawny 'patyczek do sikania' a jak wiadomo
te bywaja wielce zawodne.

Tu, gdzie teraz mieszkam, aborcja, pigulka 'po' i srodki anykoncepcyjne sa
szeroko dostepne. Mlode dziewczyny wiedza duzo o swoim ciele i o tym, jak
sie zabezpieczac. Mozna o tym normalnie rozmawiac. Jednym slowem - liberalne
pieklo z najczarniejszych snow o Rydzyka... A dzieci rodzi sie tu duzo
wiecej niz w Polsce. I rodzina tez wyglada inaczej - nie ma scenariuszy, ze
'wpadla no to sie pobrali'. Wiec te dzieci, ktore sie rodza sa CHCIANE.
Mysle,ze to kolejny powod dla ktorego warto sie zastanowic nad
zalegalizowaniem aborcji.

Na rekolekcjach usłyszałam, żeby najpierw wybaczyć sobie

Dzisiaj zdecydowałam się opowiedzieć wam o sobie o tym, co skrywam w sercu od 10 lat. Moja sytucja była kiepska nie pracowałam miałam dwoje małych dzieci i męża który nie był wstanie utrzymać rodziny . Były święta wielkanocne mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu z dziećmi.Dopiero co wyszłam z pieluch i mogłam myśleć o sobie. Wyjazd do pracy za granicą w czerwcu był już ustalony miałam podratować budżet. Nagle po Świetach rozchorowałam się grypa łamanie w kościach, brałam różne leki i nawet nie przypuszczałam że mogę być w ciąży. 2 tygodnie później oczekiwałam miesiączki i nic .Zaczęłam się martwić gdy minęły następne 2 tygodnie bo już byłam pewna. Od razu zapisałam się do lekarza i oczywiście byłam w
ciąży , byłam załamana.

Mąż ciągle poza domem , sytuacja finansowa tragiczna moje plany co do wyjazdu legły w gruzach,do tego te obawy czy nie zrobiłam już szkody lekami. Mąż nie chciał słyszeć o kolejnym
dziecku , byłam w potrzasku sam. Bałam się komuś o tym powiedzieć, bo rodzina by mnie wyklęła i z litością namawiała do wychowywania dziecka, a ja już chciałam odpocząć .Chociaż moje dzieci kocham nad życie ale wiedziałam że nie mamy gdzie mieszkać i za co żyć.Myślałam że kolejne dziecko to wstyd i że ludzie będą nas wyśmiewać że jesteśmy nieporadni życiowo. Poszłam na wizytę i pani doktor dobiła mnie, gdy zapytałam co mogę z tym zrobić powiedziała ze nic. Byłam jak w amoku myślałam tylko kto może zrobić zabieg. Małe miasto poszłam do kolejnego lekarza prywatnie powiedział ze nie ma problemu tylko to kosztuje i będzie przy tym
pielęgniarka . Zgodziłam się, kazał potwierdzić decyzję na drugi dzień.

Po rozmowie z mężem którego nic to nie obchodziło i który zapłaci ale nie chce dziecka potwierdziłam zabieg. Byłam kłębkiem nerwów na poczet przyszłej pracy za granicą pożyczyłam 2 tysiące i poddałam się skrobance nawet nie ciała ale na pewno duszy. Doktor zrobił wszystko
profesjonalnie i szybo, po zabiegu czułam się dobrze później byłam pod stałą kontrolą. Tylko te wyrzuty sumienia które mam do dzisiaj są koszmarem. Minęło 10 lat wiele się zmieniło mam dobrą pracę własne mieszkanie tego samego męża i trzecie dziecko, na które się zdecydowałam
świadomie.

Kocham, chociaż nie jest łatwo, gdzieś w zakamarkach duszy tkwi szpila, dlaczego mąż mnie nie wsparł w tamtej chwili, ale chcę mu wybaczyć sam boryka się teraz z chorobą alkoholową, współczuję mu. Zawsze byłam przeświadczona o tym że życie mnie nigdy nie złamie wierzyłam, ale zabiłam dziecko, ta świadomość dręczyła mnie katoliczkę do pewnych rekolekcji, gdy pewien ksiądz powiedział, że aby wybaczyć innym trzeba wybaczyć najpierw sobie . Ja staram się sama sobie wybaczyć byłam u spowiedzi i wierzę że bóg mi wybaczył.Nigdy nie oceniam teraz ludzi za
ich wybory bo to sytuacja w jakiej się znajdują często skłania ich do takich decyzji. Pierwszy raz sobie to uświadomiłam , chciałabym żeby mój mąż wybaczył sobie .

piątek, 16 października 2009

Miałam 44 lata i 4 dzieci

Sprawa aborcji jest dla mnie osobistym nieszczęściem. Jest kulą u nogi od ponad 10-ciu lat.

W niechcianą ciążę zaszłam w wieku 44lat. Miałam już czwórkę dzieci, chory kręgosłup i stawy. Nie pracowałam od wielu lat i właśnie mogłam podjąć pracę. Niestety los spłatał mi figla, choć w miarę możliwości starałam się uniknąć kolejnej ciąży.

Zawiodły dostępne mi środki antykoncepcyjne. W tym momencie muszę podkreślić, że mam ogromny żal do mężą, gdyż sprawę antykoncepcji przerzucił na mnie. On chciał być zaspokojony ale sam nie wysilał się nawet na prezerwatywę, bo mu to przeszkadzało. Dla mnie z przyczyn obiektywnych nie wszystkie metody były dostępne.

Do tej pory dziecko kojarzyło mi się tylko ze szczęściem. Kochałam wszystkie nad życie, uwielbiałam zajmować się nimi, one uwielbiały mnie. Może nawet była to przesadna miłość. Przez wszystkie lata rodzina nie pomagała mi w ich wychowaniu. Może to spowodowało, że gdy dzieciaki podrosły poczułam się bardzo wypalona, zmęczona. Miałam ogromną chęć (i chyba prawo) na odpoczynek. Na przespane noce, na czas dla siebie, realizację młodzieńczych marzeń, które ciągle były odkładane.

Właśnie nadszedł na to czas i wtedy... klops!

Zaczęły się bezsenne noce, bicie się z myślami: dlaczego muszę wybierać? dlaczego ten wybór jest tak trudny? Poczucie żalu, że wszystko skrupi się na mnie, bez względu na to, co zrobię, że właściwie to jest już sytuacja bez wyjścia. Chciałam zapaść się pod ziemię, nie istnieć. Och, gdybym mogła cofnąć czas! To jedyne, co dałoby mi ulgę. Niestety, zupełnie nierealne.

Teraz powiem, do czego doszłam dużo później, ale chcę by zabrzmiało to tutaj.

WAŻNIEJSZE NIŻ MOŻLIWOŚĆ ABORCJI JEST NIEOGRANICZONY I ŚWIADOMY DOSTĘP DO ŚRODKÓW ANTYKONCEPCYJNYCH W PRZYPADKU GDY KOBIETA CIĄŻY NIE PLANUJE.

Myślę bowiem, że mało jest kobiet, dla których aborcja jest tylko zabiegiem. Wiele moich cierpień pojawiło się dopiero po usunięciu ciąży. Choć decydowałam się na zabieg z ciężkim sercem, nie zdawałam sobie w pełni sprawy z konsekwencji.

Gdybym wtedy mogła porozmawiać z kimś kompetentnym, zapytać, czy kręgosłup wytrzyma kolejną ciążę albo czy psychika wytrzyma jej przerwanie. Niestety nie miałam do kogo się zwrócić. I tu kolejny postulat:
PORADNICTWO MEDYCZNE I PSYCHOLOGICZNE DLA KOBIET W CIĄŻY MUSI BYĆ OGÓLNODOSTĘPNE. KOBIETY NIE MOGĄ BAĆ SIĘ IŚĆ PO PORADĘ "BO POTEM KTOŚ JE BĘDZIE ŚCIGAŁ" ZA PRZERWANIE CIĄŻY.

Pamiętam, że byłam w potrzasku, gdy uświadamiałam sobie, że muszę podjąć decyzję szybko, żeby nie okazało się za późno; samodzielnie bez konsultacji z lekarzem, bo to ryzykowne.

Nie mogłam też rozmawiać z mamą ani teściową, bo one uważały już przy czwartym dziecku, że to za wiele. Mąż wspaniałomyślnie pozostawił decyzję dla mnie, z lekkim wskazaniem na przerwanie (dla mego dobra).

Może gdybym nie miała pieniędzy, sprawa potoczyłaby się inaczej. Tu jednak przyjaciółka zaofiarowała się z pożyczką. Dla niej zabieg w moim przypadku był oczywistością. Może ta jej pewność przeważyła szalę i podjęłam decyzję.
To, co działo się po zabiegu to horror. Lekarz, gdy skasował należność, stał się rozmowny i powiedział, że jeśli wychowaliśmy czworo, to i piąte by się wychowało! NIE ZAUWAŻYŁ BIEDACZEK, ŻE KWADRANS TEMU NIE MIAŁ SKRUPUŁÓW. Kobieta, u której nocowałam po zabiegu (dobra dusza rodziny) PRZYZNAŁA ZDECYDOWANIE, ŻE JEST PRZECIWNA ABORCJI. Nie powiem opiekowała się mną wspaniale, ale i lekarz i ona rozdmuchali żar niepewności, który tlił się w mojej duszy. Do domu wróciłam już jako inna osoba. Nie mogłam spojrzeć dzieciom w oczy. Nie mogłam patrzeć na męża, przypisując mu winę za ciążę i że nie zapobiegł jej usunięciu.

Straciłam radość życia, gryzło mnie sumienie, zdawałam sobie sprawę, że już nigdy nie odkupię winy za uśmiercenie tego dziecka. Nie mogłam patrzeć na małe dzieci albo chorobliwie pragnęłam je chociaż dotknąć. Matki chyba wyczuwały dziwną sytuację, bo wiele znajomych z maluchami odsunęło się od nas.

Myślałam, że nowa praca da mi wytchnienie. Jednak nieoczyszczona rana ropiała. Sny rodzaju ile nasza rodzina ma dzieci: czwórkę czy piątkę zdarzały się coraz częściej i zlewały się z jawą. Wyrzuty sumienia przerodziły się w depresję. Rozpoczęłam leczenie, kolejne psychoterapie. Na jednej z nich poradzono, bym podzieliła się z dziećmi "informacją" o aborcji. Uzasadniano, że może mi to ulży i przyniesie korzyść dzieciom, gdyż zrozumieją moje kłopoty ze zdrowiem i może dla nich będzie to ostrzeżenie. Nie wiem, czemu dałam się zwieść tak absurdalnej propozycji. Najpierw powiedziałam starszej córce, za jakiś czas młodszej. O ile starsza jakoś z tym poradziła, to młodsza zamknęła się w sobie, odwróciła się ode mnie i do dziś nie umiem odbudować z nią kontaktu.

Dalsze konsekwencje to coraz więcej leków, pobytów w szpitalu, próba samobójcza, przejście na rentę i kompletny brak kontaktu z dziećmi, które nie rozumieją mnie i mojej choroby, nie wiedzą, jak odnosić się do matki, która przynajmniej raz w roku odwiedza szpital psychiatryczny. Z depresji nawracającej choróbsko przerodziło sie w zaburzenia dwubiegunowe. W okresie hipomanii czuję się początkowo wspaniale, ale po krótkim czasie jestem nieobliczalna nawet sama dla siebie. Rokowania są niekorzystne. Z tej choroby się nie wychodzi.

Może to kara za przerwanie ciąży? Tylko dlaczego dotyka ona nie tylko mnie ale i moje dzieci. Dlaczego nasi ustawodawcy, kler i ginekolodzy śpią spokojnie?

Mam tylko 55 lat ale już nigdy nie będę pracowała. Marzenia o podróżach, zapewnienie godnego startu dzieciom, spokojna starość u boku kochających najbliższych osób to wszystko legło w gruzach, bo zdecydowałam sie na zabieg nie znając jego konsekwencji.

Gdyby wtedy uświadomiono mi, jakie spustoszenie w psychce kobiety moze poczynić aborcja, wolałabym pewnie jeździć na wózku inwalidzkim i jadać suchy chleb, ale ciąży nie przerywać.

Gdybym jeszcze wcześniej miała dostęp do najlepszego dla siebie środka antykoncepcyjnego, nie doszłoby pewnie do ciąży.

Chciałabym by moje złe doświadczenia nie poszły na marne. Zrujnowałam życie sobie i mojej rodzinie, ale może zdołam pomóc innym kobietom wspierając je, gdy będą musiały podejmować trudne decyzje. Nie wiem, czy wybiorą aborcję, czy donoszenie ciąży i czy ich wybór będzie dla nich dobry, ale maja prawo znać i taką beznadziejną historię, gdy normalna rodzina przerodziła się w rodzinę patologiczną a niepoprawna optymistka, którą kiedyś byłam nabiera animuszu tylko w krótkich epizodach hipomanii, przez resztę czasu męcząc się w depresji.

Drogie Panie, jeśli w waszych działaniach na rzecz zmiany nastawienia do aborcji w Polsce, uznacie, że mogę się do czegoś przydać, proszę o kontakt. Może to będzie dla mnie szansa na godniejsze życie.

Maturzystka

Witam,
Mam 18 lat i dokonalam aborcji w 9 tygodniu ciazy.

Ale od poczatku.
Byly wakacje, pierwsze, po ukonczeniu pelnoletnosci. Wakacje wymarzone, pelne zabawy i szalenstwa. Wakacyjna milosc, chlopak, z ktorym milo spedzalo mi sie czas, swietnie sie ze soba bawilismy, dogadywalismy. Przystojny, pociagajacy. Wiedzialam, ze to nie jest powazny zwiazek, ale bylam nim naprawde zauroczona. Poza tym, znalam go juz prawie dwa lata i wiedzialam, jaki jest. Jednak nie przeszkadzalo mi to. Chcialam po prostu wyszalec sie przed klasa maturalna. Chodzilismy razem na imprezy, potem zawsze kochalismy sie namietnie do rana. Na swoj sposob nawet go kochalam.

Pod koniec sierpnia spozniala mi sie miesiaczka, zrobilam test ciazowy-wyszedl negatywny. Odetchnelam z ulga, ale dla pewnosci zrobilam jeszcze jeden po 48h. Znow negatywny. Mijaly dni, a okres dalej nie przychodzil.

2 wrzesnia (ten dzien zapamietam do konca zycia).Bylam przybita, skonczyly sie wakacje, moze z powodu zblizajacego sie ciezkiego roku,a moze juz wtedy podswiadomie wiedzialam? Nie jestem pewna.. Po rozpoczeciu roku spotkalam sie z moim chlopakiem, powiedzialam mu, ze chce zrobic
test. Poszlismy do mnie, rodzicow jeszcze nie bylo. Bylam spokojna, bo przeciez 2 poprzednie testy byly negatywne. Jednak czekajac na wynik zaczelam dostrzegac delikatna, druga rozowa kreske.. W jednej chwili swiat zawalil mi sie na glowe. BYLAM W CIAZY! I to z chlopakiem, ktorego jeszcze godzine wczesniej planowalam tego dnia zostawic. Swiat sie zatrzymal. Bylam jak martwa w srodku. Nie czulam nic. Nie plakalam, nie krzyczalam. Usiadlam na balkonie i wypalilam paczke papierosow. Juz wtedy wiedzialam- nie chce, tego dziecka.

Wiedzialam jak sie do tego zabrac, czytalam o organizacji kobiety na fali. Bylam zdeterminowana. Z zimna krwia tego samego wieczoru zamowilam u jakiejs kobiety tabletki wczesnoporonne. Nie mialam wyrzutow sumienia, watpliwosci. Wiedzialam, ze tak nalezy zrobic. Numer telefonu znalazlam na jakims forum internetowym. Moj chlopak powtarzal tylko 'bede wspieral cie we wszystkim co postanowisz'. A ja postanowilam ze dokonam aborcji farmakologicznej. Minely 3 tygodnie. Najtrudniejsze 3 tygodnie w moim zyciu. Pelne leku, mdlosci i nienawisci do wlasnego brzucha. Na mojego chlopaka nie moglam liczyc, nie odiberal telefonow widywalam go raz na
tydzien, a wtedy zachowywal sie jakby nic sie nie dzialo, jakby nie bylo problemu. A problem byl, puchlam, nienawidzilam swojego ciala i pragnelam zeby ktos wyciagnal ze mnie 'to cos' ktore weszlo tam bez mojej zgody. Dokladnie tak wtedy myslalam. Balam sie samego zabiegu, ale nie moglam sie go tez doczekac. Kiedy w koncu przesylka przyszla (kosztowala 450zl) okazalo sie ze zostalismy oszukani. W kopercie byly same bezwartosciowe papierki. Nie poddalam sie, zostaly mi jeszcze jakies 2 tygodnie (aborcja farmakologiczna skuteczna jest do 9.tygodnia ciazy) Tym razem zwrocilam sie z prosba bezposrednio do organizacji kobiety na fali. Darowizna wysokosci 70euro, a po 6 dniach otrzymalam 'zestaw' skladajacy sie z 7 tabletek. Trzymajac je w rekach cieszylam sie jak dziecko na widok prezentu gwiazdkowego. Pierwsza tabletke zarzylam od razu. Bylam uszczesliwiona, ze nareszcie to wszystko sie skonczy. 26godzin pozniej aborcje wlasciwa mialam juz za soba... Przechodzilam ja w domu sama.

Co bylo potem? Krawilam poltora tygodnia, tak jak mowil mi lekarz z ktorym prowadzilam korespondencje mailowa podczas zabiegu. A co czulam? SZCZESCIE, SZCZESCIE i jeszcze raz SZCZESCIE. Czulam sie wolna, niezalezna. Czulam ze moge przenosic gory. Jakby ktos dal mi druga szanse, drugie zycie. Ogromna ulga. Minal stres i smutek. Moje uczucia nie zmienialy sie, zaczelam zastanawiac sie czy to normalne ze nie przychodza wyrzuty sumienia.. Ale nie przychodzily i w koncu przestalam sie nad tym zastanawiac.

Teraz przygotowuje sie do matury, a pozniej? Studia- pragne studiowac architekture. Chcialabym miec kiedys rodzine, meza i dzieci. Ale to kiedys. Czy zaluje narazie nie. Wlsciwie nie zalowalam tego nawet przez sekunde, milisekunde. Ba, nawet nie zastanawialam sie czy zaluje, bo to dla mnie troche tak jak zastanawianie sie czy jest sie szczesliwym z wygrania 6stki w totku. Dostalam druga szanse i pragne skorzystac z niej w 100%.

Moze kiedys przyjdzie zal i smutek, w koncu tyle mowi sie o syndromie pooaborcyjnym 'uspionym' przez lata. Moze tak bedzie. Ale narazie nic na to nie wskazuje.

Pozdrawiam serdecznie.
Maturzystka

Polka w Londynie

to niesamowite ale wlasnie dzisiaj przy codziennym przegladaniu prasy internetowej natrafilam na artykul w "gazecie wyborczej" o polskim podziemi aborcyjnym. a co w tym takiego niesamowitego, a to ze jutro o 10 rano mam zabieg, aborcje, z ta roznica ze mieszkam w londynie gdzie nie musze za to placic nie wiem jakich pieniedzy i odbedzie sie to w normalnej klinice NHS, to odpowiednik polskiegoNFZ.

decyzje podjelam w pelni swiadomie razem z moim partnerem, z ktorym jestem juz od dwuch lat(dla zlosliwych dodam ze to nie zaden arab ani czarny po ktorym bym sie wstydzila dziecka, co dla mnie nie jest powodem do wstydu, tylko polak).nigdy nie planowalismy dziecka, ja dla niektorych, jestem zapewne ta egoistyczna kobieta, ktora nie chce poswiecic sie dla cudu maciezynstwa. zgoda jestem i to moj wybor, nasz wybor, nigdy tego nie czulam i nie chcialam byc matka. ale to nie byl glowny powod, jestem cukrzykiem, a najwieksze ryzykie wiaze sie z chorobami genetycznymi , ktorymi jestem obciazona.byl to dla mnie wielki szok, gdyz od ponad 6 lat mam stwierdzony policystyczny zespol jajnikow i endometrioze, co czyni mnie praktycznie
bezplodna.

po ponad tygodniowym analizowaniu podjelismy z rafalem decyzje, ze nie jestesmy gotowi na dziecko, nie widzimy sie w roli rodzicow, nie chcemy krzywdzic kogos w przyszlosci, oczywiscie mowia ze takiej milosci sie czlowiek uczy,ale niezawsze.

wiec udalam sie do mojego GP, czyli lekarza pierwszego kontaktu, ktory po spytaniu sie mnie o powod bez zadnego problemu i pogadanki wydal skerowanie. potem w domu rozmawialisy o tym ze mamy szczescie ze mieszkamy w UK i mozemy sami decydowac o sobie a tysiace kobiet w polsce sa tego pozbawine, jak nie maja pieniedzy nie maja wyboru.to jest straszne zeby w demokratycznym, 40-sto milionowym kraju niemoza samemu podjac decyzji o swoim zyciu.dlatego wedlog statystyk NHS 80% aborcji dokonanych w zeszlym roku przez niebrytyjki
to polki.wystarczy ze kobieta przyjedzie najakies 3 tygodnie, znajdzie legalna prace nawet a mcdonaldzie, wyrobi sobie IN(insurance number) zarejerstruje u GP i ma aborcej do 24tyg ciazy za darmo a do 9tyg pigulke porona.

mam nadzieje ze kiedys sie to zmieni, planujemy powrot do polski, i wierze ze nie bede mnie straszyc plakaty z typu osmiomiesieczny noworodek jako plod usuniety droga aborcji, bo to paranoja. kazdy wie, (zakladam ze kazdy kto ma elemantarna wiedze), ze plod w 3 miesiacu ma kilkanasie milimetrow i nijak sie ma do tych akcji antyaborcyjnych. chcialabym zeby kazda kobieta mogla podjac swoja swiadoma decyzje.aszczegolnie kobiety ktore zostaly zgwalcone,
ktore sa chore lub maja wyjatkowe ryzyko powiklan i nieprawidlowosci genetyccznych tak jak ja.

dziekuje wam za to ze niemilczycie i dzialacie w naszej sprawie, zycze powodzenia i wytrwania w tej jakze ciezkiej i delikatnej zarazem kwestii.

NIGDY MAMA

czwartek, 15 października 2009

Kilka opakowań Ketanolu

Mam 24 lata. Jestem kochaną i kochającą kobietą która, uczy się powoli samodzielności. Poza tym studentką piątego roku. Pod koniec sierpnia tego roku dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Była to ciąża sześciotygodniowa. Pierwszy test ciążowy jaki wykonałam około 2-3 tygodnie po domniemanym zapłodnieniu okłamał mnie, pokazując jedna kreskę. Inny test wykonany po kolejnych 2-3 tygodniach potwierdził moje obawy.

W zasadzie nie było by w tym nic złego gdyby nie po pierwsze: fakt, że generalnie się nie oszczędzałam, w znaczeniu takim, że nie zawsze dobrze się odżywiałam, jak to bywa często w przypadku studentów – imprezowałam i generalnie nie odmawiałam sobie różnych przyjemności, a w tym używek, konkretnie alkoholu i papierosów. Stosowanie odżywek dla sportowców, które nie wiem jak się mają do ciąży – pewnie zalecane nie są.

Najgorszą rzeczą jest to, że pomimo iż od prawie 3 lat jestem ze swoim partnerem, od roku mieszkaliśmy razem, to życie ułożyło się tak, że jego pasja i zarazem praca rzuciła go w sierpniu do innego miasta w Polsce na prawie rok. Zostałam więc sama w warszawskim mieszkaniu, nie mając specjalnie różowej wizji utrzymania się przez najbliższe kilkanaście miesięcy. Stanowiło do dla mnie wyzwanie i motywację do zrobienia czegoś w swoim życiu, w które powoli wkradała się stagnacja, jakaś bierność pewnie przez dotychczasowe dość wygodne życie.

Jestem osobą aktywnie uprawiająca sport. Kila miesięcy temu postanowiłam zrobić uprawnienia instruktorskie sportu, specjalność fitness, aby móc również w ten sposób zarabiać pieniądze, gdyż po zakończonych 2 kierunkach studiów, nawet z tytułem magistra byłoby niezwykle trudne znaleźć zatrudnienie i pracować zgodnie z posiadanym wykształceniem. Zapisałam się więc na niezbędny do uzyskania uprawnień instruktorskich kurs mający rozpocząć się w połowie września.

Wszystko stanęło na głowie, kiedy test, o którym pisałam wcześniej, potwierdził moje obawy o byciu w ciąży. Była to druga połowa sierpnia, kiedy to snułam się kolejny tydzień sama po pustym mieszkaniu i starałam nie myśleć o tym jak bardzo tęsknie za swoim chłopakiem.
Poinformowałam go od razu o tym w jakim stanie obecnie byłam. Wydaje mi się, że nie mógł zachować się lepiej niż pozostawić mi tę decyzję. Zaakceptowałby ją bez względu na to jaka ona by nie była. Gdyby była jednak inna niż podjęta nasze a zwłaszcza moje życie uległoby zupełnej zmianie. Wiązałoby się to z wyprowadzką z ukochanej rodzinnej Warszawy, ponieważ on wrócić tu na stałe nie może do lipca 2010, gdyż konsekwencją byłoby zerwanie kontraktu i duże odszkodowanie dla pracodawcy, na które raczej nie możemy sobie pozwolić. A niewyobrażalne byłoby dla nas bycie osobno w tym czasie kiedy nosiłabym ciążę i miała rodzić.

Nie skończone studia, raczej nie napisana praca magisterska, bo niby jak skoro przypuszczalnie w marcu miałabym zacząć zajmować się niemowlęciem? Ponadto nadal pozostawałbym bez jakiegoś pewnego źródła dochodu. Bo jak pani z coraz to większym brzuszkiem miała by prowadzić żywiołowe zajęcia fitness dla pragnących schudnąć kobiet? A wynagrodzenie tej drugiej osoby mogłoby okazać się za niskie. Jednym słowem wszystko to do siebie strasznie nie pasowało i wiedziałam, że plany rozsypią się jeżeli tylko zechcę urodzić. Już prawie słyszałam nakłanianie przyszłych teściów do szybkiego ślubu itd. A ja mam w głowie już zaplanowany nasz ślub, bardzo szczegółowo, z najmniejszymi drobiazgami ale nie teraz, w przyszłości – aby wszystko było dograne jak sobie to wymarzyłam, bez niepotrzebnego pośpiechu „bo przecież dziecko nie może urodzić się nieślubne”! To wszystko było straszne. Teraz już pewnie nie pamiętam wielu rzeczy jakich jeszcze się obawiałam ale wtedy nie dawały one o sobie zapomnieć.

Osobami które niezwykle wspierały mnie w tym czasie – tu na miejscu, była moja siostra oraz jej narzeczony, o ironio sami mają zamiar zacząć starać się o dziecko, ale byli tymi, którzy pomogli mi przejść przez ten najgorszy czas cało.

Już tego samego dnia byłam u ginekologa, któremu zresztą wspomniałam o chęci przerwania ciąży, nie odniósł się do tego krytycznie, co uznałam za dobry znak. Kolejnego dnia byłam u niego kolejny raz aby zrobić USG. Widziałam to co było w mojej jamie brzusznej, nie zmieniło to jednak mojej postawy, choć pan doktor chyba na to liczył i kiedy doszło do kontynuowania rozmowy z dnia poprzedniego, nakazał mi się jeszcze zastanowić i dać znać za 2 tygodnie ponieważ jak to nazwał, „prowadzenie ciąży to taka piękna rzecz a jej przerwanie wiąże się z dużymi kosztami” Jednak dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że 2 tygodnie później, o których mówił mogło być już dość późno na przerywanie ciąży sposobem farmakologicznym – tak to nazwijmy. Pan doktor chyba zapomniał też, że po całym najcudowniejszym (dla niego) procesie prowadzenia ciąży to ja zostanę z dzieckiem a nie on. Dlatego więcej nie byłam już u pana doktora ani też nie kontaktowałam się z nim.

Dość szybko zostałam uspokojona przez mojego życzliwego kolegę pracującego w kawiarni i do którego na KAWĘ się wybrałam. On wraz z dziewczyna kilka miesięcy temu mięli podobną historię. Wtedy to dopiero dowiedziałam się o obecnych sposobach przerywania ciąży. O tym, że nie jest to już tzw. skrobanka wokół której jest wiele różnych legend, opinii, o jej szkodliwości, niepewności itd. Opowiedział mi o ich przypadku i tabletkach za pomocą których można wywołać wczesne poronienie. Z pod kawiarnianej lady wyjął zeszłodniowe wydanie Stołecznej w której roiło się od ogłoszeń typu „wywoływanie miesiączki” o, których tak wiele się mówi ostatnimi czasy, ponieważ wszyscy wiedzą co oznaczają w rzeczywistości.
Dałam sobie jeszcze 2 dni. Po ich upływie zadzwoniłam pod kilka numerów telefonów z tejże gazety. Przeanalizowałam „oferty” i wyjechałam na weekend do Krakowa gdzie mogłam przez 3 dni być ze swoim chłopakiem. Po powrocie umówiłam się po odbiór owych cudownych środków. Kosztowało nas to jedyne 1,200 zł nie licząc oczywiście wizyt u lekarzy, USG itp. Nie wiem dlaczego wybrałam najprawdopodobniej najdroższą opcję – może w myśl zasady że na zdrowiu nie warto oszczędzać? Może ale to była tylko przykrywka dla mnie samej, może uspokajałam się, że skoro najdroższa to najlepsza (najbezpieczniejsza?) opcja. Może również dlatego, że osobą po drugiej stronie słuchawki była kobieta, mówiąca również o własnych doświadczeniach z tymi konkretnymi środkami i w sposób przyzwoity tłumacząca mi wszystkie moje wątpliwości związane z zażyciem środków jakie miała mi przekazać. A w tle słyszałam jeszcze jakieś dzieci – co może podświadomie wpłynęło na uspokojeniu moich obaw o późniejsze problemy z zajściem w ciąże gdy będę tego chciała.

Tabletki odebrałam ostatniego dnia sierpnia a dniem kiedy miałam je zażyć był 1 września. Tak też było. Na całe szczęście tego dnia rano mogła przyjechać na 2 dni do domu moja połówka dlatego w tych strasznych chwilach nie byłam sama.

Dzień rozpoczęłam od długiego gorącego prysznica, zaaplikowaniu odpowiedniej ilości tabletek a potem już czekanie. Jeszcze nie wiedziałam na co konkretnie. Po około 4 godzinach od zażycia pierwszej dawki ogarnęły mnie przerażające bóle, były coraz silniejsze, aż nie do zniesienia, na dodatek otrzymałam zalecenie by nie palić, nie jeść, nie leżeć, nie próbować spać, aby być w ciągłym ruchu, wykonywać jakieś ćwiczenia typu brzuszki aby w ten sposób przyspieszyć cały proces pomagając organizmowi w skurczach. Po prawie dwóch godzinach męki, płaczu, jęków i krzyku nie byłam prawie w stanie już stać na nogach o własnych siłach – Szymon wszystko to widział i sam nie potrafił znaleźć sobie miejsca, czuł się z pewnością okropnie nie mogąc mi pomóc w żaden sposób, poza napełnianiem plastikowej butelki ciepłą wodą, która odrobinę była w stanie koić bój podbrzusza, oraz kontaktując się telefonicznie z panią od wspomnianych proszków. Bóle zaczęły powoli odchodzić po ponad 2,5 godzinie. Modliłam się choć prawie nigdy tego nie robię aby tylko nie wróciły, bo bałam się, że nie będę w stanie już tego fizycznie wytrzymać. Całe szczęście już nie wróciły. Byłam wycieńczona, głodna i jedyne na co miałam ochotę to czekolada, duża ilość czekolady. Śmieje się teraz gdy to pisze bo przez prawie 2 miesiące ciąży nie jadłam kompletnie słodyczy co w moim przypadku jest czymś niezwykle dziwnym  ale to widocznie niski poziom cukru we krwi mną rządził w tamtym czasie. Byłam szczęśliwa kiedy wreszcie około 18-ej zaczęłam krwawić. Byłam przygotowana na to co mogę zobaczyć i czego tak naprawdę oczekuję by zobaczyć, aby być pewną, że o to chodziło by się oderwało i już tego nie było. Ulga kiedy zobaczyłam zarodek(?)poza moim ciałem była ogromna. A niespełna pół godziny później byłam przeszczęśliwa, zajadając się batonikami i paląc papierosa. Zaczęło wszystko się harmonizować. Nadal byłam pełna obaw, o to czy to na pewno już po wszystkim, czy oby nic już nie zostało. Pytań była cała masa.

Kolejne 2 dni czułam się rewelacyjnie. Pełna energii, sił do życia. Ale szybko się to skończyło kiedy bóle już nie tak bardzo silne ale również niesłychanie dokuczliwe wróciły i przez ponad 2 tygodnie nie mogłam ruszyć się z domu bez opakowania Ketanolu, który jako jedyny pomagał mi w funkcjonowaniu. Brałam jego duże - za duże ilości. Ale tylko to mnie ratowało. Co jakiś czas kontaktowałam się i do tej pory to robię z dostawczynią owego leku na wrzody żołądka. Robię to ponieważ pomimo, że od tamtego czasu minął ponad miesiąc, od tygodnia nękają mnie krwotoki. Niekiedy ogromne, trwające od 10 minut do pół godziny krwotoki, po których osłabienie organizmu jest tak duże, że niestety raz już - właśnie dziś około południa zemdlałam w kabinie, po tym jak ledwo byłam w stanie dojść do toalety będąc w pracy. Nie powinno to potrwać dłużej niż jeszcze 2 tygodnie - podobno. Po tym czasie w przypadku nie ustąpienia krwawień najlepiej bym udała się do lekarza. Znów pojawia się wiele pytań. Czy to się skończy? Jak szybko? A jeżeli nie co mam powiedzieć lekarzowi do którego pójdę, Jaka będzie jego reakcja. Czy jestem narażona na jakieś konsekwencje? Jakie „niespodzianki” mnie jeszcze czekają???

Jedno wiem. Nikomu nie życzę tego co ja przeszłam i przechodzę jeszcze do dziś. Nie wiem za to jak długo jeszcze kobiety będą musiały podejmować taką drogę przez mękę zanim coś się zmieni. Zanim w bezpieczny, w pełni kontrolowany sposób będą mogły podejmować decyzję o przerywaniu ciąży.

Dość zaskakującą jeszcze dla mnie w tym wszystkim rzeczą było to, że jako osoba związana w pewien sposób ze środowiskiem kobiecym, feministycznym (choć na pewno znaleźli by się tacy/takie, którzy by to negowali) zwróciłam się do dwóch najbardziej wydawało mi się mogących być zorientowanymi osobami o pomoc w skontaktowaniu mnie z jakimś zaufanym specjalistą, z którym mogła bym porozmawiać i dowiedzieć się więcej na temat planowanej aborcji. Pech chciał że jedna z nich była w owym czasie za granicą i kontakt z nią był ograniczony do minimum, druga osoba zaś w odpowiedzi na maila, raczej mnie zbyła, nie dając żadnej konkretnej odpowiedzi poza czymś w stylu: przecież masz maile i sama możesz się próbować kontaktować z innymi na ten temat. Może i miałam maile, może i mogłam to zrobić ale na ten czas potrzebowałam wsparcia i pomocy nawet w takiej prostej wydawało by się czynności, dla mnie wtedy było to niesłychanie trudne. I nie mogłam liczyć na dobrą wolę ze strony obnoszącej się tym, że rozumie sytuacje kobiet w Polsce KOBIETY.

Wszystko co do tej pory mówiła mi kobieta od tego leku, sprawdzało się i następowało po sobie tak jak powinno nawet jeżeli w moim przypadku objawy były bardziej dolegliwe niż u innych kobiet. Bardzo chcę aby i ta historia miała jak najszybsze zakończenie, a ja przestane odczuwać skutki wywołanego sztucznie poronienia.

Maluchem z Placu Andrzeja

Rok 1996

Ogłoszenie w gazecie -krótki telefon -800zł -dla mnie to majątek-zdecydowałamsię-czekam w Katowicach na Placu Andrzeja z kolorowa gazeta w ręku jako znakrozpoznawczy, podjechał maluch ,wsiadam i jadę, nie wiem, gdzie i z kim, alejadę, pieniądze ściskam mocno i zastanawiam sie czy nie wyskoczyc w czasiejazdy-nie mogę, podjełam decyzje. Pamiętam panią w białym kitlu, która mniepogłaskała po głowie i oznajmiła, że już po wszystkim, kręciło mi się wgłowie, nic mnie nie bolało, tylko ta pustka...

Powrót taki sam, maluch -Plac Andrzeja.Wszystko cicho, sprawnie.Przez te wszystkie lata gnębiło mnie poczucie winy, wyrzuty sumienia, nocne szaleństwo bezsilności, poobgryzane paznokcie aż do krwi, milion mysli - nawet samobójcze, nikt prócz byłego męża nie wie, co zrobiłam sobie i tej malej istocie. Minęło tyle lat, a dla mnie to wciąż świeża rana, nie mam odwagi o tymz nikim porozmawiac bo i o czym,dla swiata jestem morderczynia-kto by siestaral zrozumiec motywy mojego dzialania. Od lat czytam WO i cieszę się, że poruszają tematy trudne, beznadziejne, pokazuja, że człowiek nie jest sam, żenie tylko ja popełniam błędy. Nie mam na tyle odwagi, by o tym komuś głośnopowiedzieć, ale napisać mogę, bo to mniej boli.

Wierna czytelniczka WO